czwartek, 11 sierpnia 2011

Ssij, mała, ssij! Czyli przygody do D&D

Kiedyś pisałem już, ze przygody wydawane przez WotC są kiepskie i zdecydowanie przegrywają z tymi wydawanymi przez Paizo. Zastanawiałem się co jest przyczyną takiego stanu rzeczy i doszedłem do bardzo smutnych wniosków.

Czwarta edycja D&D ma doskonały system prowadzenia walki. W momencie gdy następuje spotkanie bojowe schodzimy do poziomu siatki taktycznej i figurek, od tego momentu kierujemy naszą postacią jak jednostkami w grze bitewnej. System mocy at-will, encounter, daily jest prosty do stosowania i jeśli tylko gracze pokuszą się o fajne opisy swoich ataków to wychodzi połączenie dobrej bitwy taktycznej z bardzo kinowymi wyczynami postaci. Ograniczona ilość umiejętności i ich klarowne opisy również pomagają w prowadzeniu interesujących przygód bez konieczności wertowania podręczników. Po napisaniu tylu superlatyw na temat czwartej edycji wypadałoby zapytać, co w takim razie sprawia, że dobry zbiór zasad ma tak koszmarne przygody? Według mnie odpowiedź jest dość prosta, powodem tego jest branie przez WotC graczy za idiotów.

Zerkam na okładki przygód do czwartej edycji, lista autorów jest imponująca: Richard Baker, Mike Mearls, James Wyatt, Bruce R. Cordell. Znam tych gości, pisali świetne scenariusze do trzeciej edycji, Cordell pisze nawet niezłe czytadła bazujące na D&D. Wiem, że są w stanie sklecić przygodę, w której zachowana byłaby równowaga między fabułą i lochami. Po rzucie oka na okładki zaglądam do środka przygody i zaczyna się koszmar. Wprowadzenie ma formę opisu na pół strony jakie to nowe zło gdzieś się zaległo. Potem jest D6 haczyków dla postaci, opis nowych potworów i 20-25 szczegółowo rozpisanych spotkań bojowych. Te ostatnie mają jedną denerwująca cechę: pełno w nich potworów o dziwnych nazwach a nigdzie nie jest napisane jak ów stwór wygląda, rysunku także brak bo nie zmieściłby się obok mapy taktycznej. Kiedyś szykując się do prowadzenia gotowca z Dungeon Delve musiałem googlować wygląd wszystkich stworów.

Spotkania rozpisane są fajnie, są w nich skill challenges, zasady nowych terenów itp. Niestety poskładanie tego do kupy wraz z miałką fabułą jest kłopotliwe. W zasadzie przygody można prowadzić na zasadzie scen: MP czyta wstęp do przygody, potem rzuca graczy na pierwszą mapę, odczytuje opis lokacji i zaczyna się mielenie wrogów. I tak 20-25 razy. Sporadycznie trafia się miejsce interaktywne gdzie można z kimś pogadać i dostać questa, który zazwyczaj ogranicza się do „w leżu wilków zgubiłem pierścień, zabijcie wilki i przynieście mi go z powrotem”. NPC w tych przygodach są tak płascy, że niemal widać ich kartonowe sylwetki, co zabawne kilka razy trafiłem na opis NPC, który w sumie jest nijak powiązany z „fabułą” przygody. Nawet przygody uchodzące za dobre np Thunderspire Labirynth czy King of the Trollhaunt Warrens, w których autorzy pokusili się o zwroty akcji są zbudowane w ten sam sposób co reszta labiryntówek.

Przyznam, że na początku myślałem, że to ze mną jest coś nie tak. Gram w D&D, jestem umiarkowanym powergamerem, takie przygody powinny mi się podobać. W poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie czy jestem zniewieściałym DeDekowcem zacząłem przeglądać fora dyskusyjne poświęcone D&D. Patrzę więc na forum Paizo, które wydaje w hurtowych ilościach megakampanie zwane adventure paths. Liczba komentarzy na podforach poświęconych tym przygodom jest olbrzymia. Gracze i MP komentują swoje przygody, przechwalają się osiągnięciami i wyłapują ciekawostki fabularne i mechaniczne. Wchodzę na analogiczne forum na stronie WotC. Wita mnie errata do każdej przygody i D6 smętnych pogadanek o owych przygodach, zazwyczaj kręcących się wokół mechaniki.

Obserwuję, że bardzo wielu ludzi wraca do trzeciej edycji D&D w postaci Pathfindera przez to, że czwarta przywitała ich tonami bezsensownych lochów, które średnio zdolny MP mógłby wymyślić sobie sam. Oczywiście przygody Paizo to tak naprawdę także w dużej mierze dungeon crawle, jednak na tyle dobrze ukryte pod otoczką fabularną, że nie przeszkadza to w ich odbiorze.

Domyślam się, że WotC zbadało rynek przed wypuszczeniem swoich gniotów i doszli do wniosku, że gracze-fani łykną co im się poda. Naprodukowali przygód o szumnych nazwach jak np Assault on Nightwyrm Fortress i zaczęli łowić frajerów, którzy kupują wszystko co opatrzone jest logo D&D. Wcześniej czy później taka taktyka musiała przynieść skutki jak sytuacja czwartej edycji w danej chwili. Paizo zdobywa nagrody za campaign booki i przygody a WotC za ładne okładki. Co prawda dwie ostatnie przygody The Slaying Stone i Orcs of Stonefang Pass są odrobinę lepsze ale i tak do tych z Paizo wiele im brakuje.

WotC powoli dochodzi do wniosku, że nie da się w nieskończoność dymać graczy wciskając im beznadziejne dungeon crawle i powoli wypuszcza bardziej ambitne dodatki. Takim ma być nadchodzący wielkimi krokami i bardzo ciepło przyjęty na Genconie Neverwinter Campaign Setting. Czas pokaże czy następna przygoda Madness at Gardmore Abbbey dołączy do grona gniotów czy też pozwoli fanom D&D odzyskać choć część zaufania do swojego ulubionego wydawcy.

Gdybym miał w tej chwili prowadzić gotowca to z pewnością nie sięgnąłbym po czwartą edycję gdyż nic wartego poprowadzenia w niej nie znajduję. Ostatnio szukając czegoś co mógłbym poprowadzić na szybko stanąłem przed wyborem: Pathfinder z ich przygodami czy coś starszego od WotC. Tylko przywiązanie do marki sprawiło, że sięgnąłem po Mysteries of the Moonsea, które mimo pewnych braków jest dobrą przygodą z dobrze wyważoną ilością walki i otoczki fabularnej. Denerwuje mnie jednak, ze mając zestaw podręczników do czwartej edycji muszę cofać się w czasie do roku 2006 by znaleźć dobrą przygodę wydaną przez WotC. Mam nadzieję, że sytuacja zmieni się na lepsze wraz z nowymi dodatkami, bo póki co nie mam ochoty wysyłać im swojej kasy, od której w pewnym sensie zależy ich egzystencja.


6 komentarzy:

  1. Hej, Krzemień, pierwszy mój komentarz na twym blogu, temat mnie zaintrygował.

    To prawda że problemem obecnego D&D jest to że w przygodach jest za dużo walki i dungeon crawlowania ale sęk w tym że gdy prowadziłem sesje w tym systemie gracze... dostrzegali to jako zaletę. Grając w Warhammera czy innego Wolsunga moja drużyna mogła kwadrans rozmyślać jak poradzić sobie z obecną sytuacją w której znajduje się drużyna nie robiąc żadnego rozlewu krwi a w czasie gdy graliśmy w 4E wszystkie dialogi kończyły się tekstem "Chranić to, zabijamy wszystkich" i to niezależnie jakiego NPC próbowałem wprowadzić (albo jaki był podany w podręczniku/przygodzie z którego korzystałem) choćby to był 10-latek który stracił ojca, najważniejszy był zawsze "loot" i bitka. Prawda jest taka że gracze 4E nie chcą zapadających w pamięć postaci lub miejsc, nie chcą ciężkich wyborów moralnych lub filozoficznych rozmyślań, chcą epickich bitew i grzebania w satystykach i umiejętnościach swoich bohaterów. I do tego właśnie powstało najnowsze D&D.

    OdpowiedzUsuń
  2. W pewnym sensie zgadzam się z Tobą. Też uważam, że D&D to gra o zabijaniu i lootowaniu potworów ale nawet to ma jakieś granice.

    Gdyby było dokładnie tak jak mówisz, to WotC królowało by wśród wydawców przygód a tymczasem Paizo wydaje ich i sprzedaje znacznie więcej. Nie wymagam aby przygoda miała głębokie tło ale to co zrobili Wizardzi z ich przygodami to przesada. Przy czym tak jak napisałem nie wszystkie przygody takie są, The Slaying Stone i Orcs of the Stonefang Pass nie wzbijają się na wyżyny RPG ale są zwyczajnie lepsze bo mają jakieś tam cool story za sobą.

    A z graczami, którzy mordują NPCów bym zwyczajnie nie grał.

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie mordowanie NPC (albo głównie: grożenie im) zdarza mi się tylko w 4E, w War i Wol ci sami gracze zamieniają się w pacyfistów.

    Nie wiem czemu ale D&D zamienia moich graczy w sadystów :-[

    OdpowiedzUsuń
  4. Marudzenie Krzemienia jest słuszne,niemniej trzeba na sprawe spojrzeć od strony MG- w czwartoedycyjnych przygodach dostaje zestaw encounterów do których nie musi dorabiać ambitnej fabuły, a walki zapełniają 3/4 sesji.Przygody pathfinderowe,które miałem okazje poprowadzić faktycznie są dużo lepsze do WoTCowych pod niemal każdym względem, ale mają jedną dużą wadę - ich poprowadzenie zgodnie z zaleceniami twórcy wymaga dużej ilości czasu na zapoznanie się z haczykami terenowymi, fabularnymi,możliwościami potworów(niemal w każdej przygodzie kilka nowych wariantów stworków)Póki są to niskopoziomowe przygody, idzie to wytrzymać, ale od mid-level zaczyna być to męczące.Tony zdolności,opisy potworów na stronę A4,przeciwnicy-"choinki",dziesiątki czarów, metamagia. Podsumowując- coś za coś: dużo lepszy pathfinder wymaga znacznie więcej wysiłku w prowadzeniu niż 4E.A któremu MG chce się dziś siedzieć kilka(naście) godzin and przygotowaniem przygody?

    OdpowiedzUsuń
  5. Wysłałem Ci komentarz parę godzin temu, ale zerwało połączenie i nie doszedł. Pisałem w nim, że wchodzę na Twojego bloga po dwóch tygodniach i nie wierzę własnym oczom - wygląda to świetnie. Jestem pod dużym wrażeniem i jeżeli chociaż w 10% jest to zasługa mojej audycji, to jestem zaszczycony. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeśli mogę coś wtrącić. Jestem MG od 15 lat. Moim podstawowym systemem jest d&d. Tak naprawdę wszystko zależy od prowadzącego. System to tylko otoczka. Moja rada jest taka: konsekwencja i jeszcze raz konsekwencja. Jeśli gracze popełnią jakiś czyn który łamie prawo, niech to ich ściga. Jeden z BN może mieć potężnego sojusznika. To też pozwala na rozegranie przygody która nie powinna zakończyć się pomyślnie dla graczy. Jeśli gracze zrozumieją że nie są nietykalni a każda akcja wiąże się z reakcją, nieraz zupełnie niepozorną, nieraz taką która zaważy na życiu ich postaci, kiedy ponownie wyciągną miecz zastanowią się nad tym ruchem dwa razy. Ja przeprowadzam sesje RPG w tym systemie bez użycia jakiejkolwiek siły, wiec wiem że można. Podstawą jest przywiązanie graczy do swoich postaci, stworzenie zagrożenia tych postaci i postępowanie konsekwentnie: postać gracza który postąpił głupio i w konsekwencji ma zginąć w jakiejś walce, niech zginie a gracz ją prowadzący się spakuje i idzie do domu. To postępowanie mimo że trochę burzy zabawę, w konsekwencji po 2 takich sesjach na 3 przyniesie rezultaty o jakich mówię. Gwarantuje.

    OdpowiedzUsuń