poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Myśli nieposkładane o dedekach i graczach


Początki
Na 3 edycję D&D czekałem bardzo długo. We wczesnej młodości „wybawiłem się” grając w AD&D, potem przerzuciłem się na WFRP i zapomniałem na jakiś czas o dedekach. W którymś numerze MiMa zobaczyłem zapowiedzi 3 edycji i postanowiłem, że kupie ją jak tylko się pojawi. O ile dobrze pamiętam najpierw w księgarniach pojawiła się Gra Przygodowa, oczywiście nabyłem ją ale nie miałem okazji pograć gdyż moi gracze – doświadczeni RPGowcy – uważali ją za dziecinadę. Śmieszyły ich mapy lochów i żetony bo nie pasowały do ich wizerunku „gry wyobraźni”.

W tym miejscu muszę wtrącić, iż obecnie Ci sami gracze zagrywają się w 3 edycję opartą właśnie na modelu rozgrywki proponowanym w „Grze Przygodowej” – jak widać ludzie i ich potrzeby się zmieniają.

Gdy tylko pojawiły się w sklepach podręczniki podstawowe po polsku natychmiast je nabyłem i używam ich do dzisiaj. Moje pierwsze wrażenia związane z 3e były bardzo dobre. Imponowało mi to eleganckie wydanie, świetne ilustracje – przynajmniej te w Podręczniku Gracza – dobrze opisany praktycznie każdy aspekt sesji. Na początku drażnił mnie brak odniesień w podstawkach do konkretnego świata, co prawda bogowie byli Greyhawkowi ale wybrani tak by można było używać ich w dowolnym settingu fantasy. Brakowało mi także choćby najmniejszego opisu jakiejś krainy w której można by zacząć grę. Dzisiaj właśnie to jest dla mnie największym plusem 3e – narzędzia do kreowania świata.

Gracze i otoczenie
Przez długi czas D&D kojarzyło się ludziom z typowym hack&slashem, ciągle słyszałem zarzuty typu „bo w dedekach to się tylko zabija a u nas to w młotku klyyymat jest”. Pies jebał, że ci co tak mówili sami grali w tego ich młotka jak w diablo na papierze. Było wiadomo, że Młotek jest dobry a dedeki są be. Zresztą dedekowcy(jak ja np.) byli atakowani przez wszystkich. Nawet miłośnicy Earthdawna zarzucali nam powergamerstwo. Tak było w czasach gdy aktywnie brałem udział w dyskusjach internetowych, jakieś 4-6 lat temu. Potem miałem przerwę i gdy wróciłem na bezkresne łąki for internetowych doznałem szoku. WFRP padł, w nWoDa mało kto gra, czasami znajdzie się ktoś pykający w Neuroshimę albo Monastyr. Dedekowców też jest mniej ale stanowią silną grupę, która wreszcie nie jest zakrzyczana przez pomazańców klimatu i wampirzych wypierdków. To co szczególnie mnie denerwuje wśród różnych grup rpgowych to robienie sobie bożków z systemów, w które się gra. Gram w Dedeki, umiem się z nich śmiać bo są pełne debilizmów, ale tak samo jest w każdej grze. Niestety pustogłowi fani, którzy wzięli kostkę do ręki o jeden raz za dużo czasami nie rozumieją, że w RPG gra się dla zabawy a nie żeby biczować się wszechzajebistością swojej gry(w tym miejscu pragnę pozdrowić starych wyjadaczy WoDa).

czwartek, 16 kwietnia 2009

Taka ciekawostka


Ostatnio zachwycałem się pracami Wayne’a Reynolds’a, który rysownikiem jest moim zdaniem świetnym i w swoich grafikach doskonale oddaje klimat 3 edycji D&D. Niedawno miałem wątpliwą przyjemność przeczytać książkę „Magiczny Ogień”, niewielkie grafomańskie dziełko spod znaku Zapomnianych Krain. Jedyne co mi się w tej książce podobało to jej okładka, jak sprawdziłem autorstwa niejakiego Clyde’a Caldwell’a. Pogooglowałem trochę i znalazłem jego stronkę z bogato zaopatrzoną galerią.

Muszę przyznać, że wywarł na mnie spore wrażenie. Zwłaszcza, że tak naprawdę znałem go bardzo dobrze choć niesłusznie myślałem, że niektóre ilustracje stworzył Larry Elmore – skądinąd świetny rysownik.

Obaj panowie mają bardzo podobny styl i świetnie odzwierciedlają swoimi pracami styl AD&D. Kilka rysunków Clyde’a Caldwell’a i odnośnik do jego strony www.clydecaldwell.com



niedziela, 12 kwietnia 2009

Dlaczego nie ma raportu z sesji...


Ostatnia sesja D&D to była porażka, choć muszę przyznać, że jedna z przyjemniejszych porażek. Zaczęło się niewinnie. Piotrek(Tyrus) i Marysia(Lia) podjechali po mnie samochodem i wyruszyliśmy po pozostałych dwóch graczy. Kwiatki z sesji zaczęły się jeszcze w samochodzie gdy Marysia zastanawiała się głośno jakiego jej postać ma chowańca „co to było, jakaś kuna? wydra? Coś takiego….”
Ogólnie rżeliśmy ze śmiechu przez cały czas a to był dopiero początek. Zabawa na dobre rozpoczęła się gdy odebraliśmy pozostałych graczy Krzyśka(Emiel Regis) i naszego gospodarza na ten wieczór Piotrka(Deth Harfista).

Po zajechaniu do domu Piotrka poświęciliśmy jakieś 2 godziny na wymienianie żartów, próbowanie piwa i zamawianie pizzy. Humory nam dopisywały i trudno było zacząć grę. Gdy wreszcie zaczęliśmy grać szło nam to strasznie niemrawo, o ile początek zapowiadał się nieźle to końcówka tej sesji była skrajną porażką.

Pozytywnym aspektem sesji była pizza, moim zdaniem wyśmienita. Na spałaszowanie jej poświęciliśmy jakieś pół godziny….

Przyznaje, że byłem zmęczony, w zasadzie jedynymi nie zmęczonymi byli Deth i Emiel. Walka, którą wprowadziłem do przygody by się trochę rozruszać wyszła koszmarnie – nawet moje kostki chciały już iść spać.

Nie będzie raportu z tej sesji, po pierwsze dlatego, że to była bardziej paraolimpiada niż sesja a po drugie – nie ma z czego pisać raportu.

Następną sesje planujemy tak aby wszyscy byli wyspani, wypoczęci a nie prosto ze szkoły/pracy.

ps. wracam do aktualizacji bloga, regularnych ;-)