czwartek, 21 listopada 2013

Cienie nad Wyspami Moonshae II

Raport z drugiej z czterech dotychczasowych sesji. Kolejne będą go w najbliższych tygodniach dodawać. Drużyna trochę się powiększyła.

Liadon – elf wizard (bladesinger), background&theme: Sarifal Feywarden
Brennan – human fighter (slayer), background: noble birth, theme: Noble
Raghnald – human paladin (cavalier), background&theme: Neverwinter Noble
Seltiana - elf ranger (archer ranger), background: farmer, theme: Beastmaster

Wzięty do niewoli bandyta w zamian za darowanie życia zdradził lokację sekretnego wejścia do warowni. Twierdzę należało obejść z drugiej strony, tam za żelazną furtą znaleźć się miało przejście prowadzące do lochów Eastbrock. Jak się okazało - nie tylko. W jednym z pomieszczeń bandyci przetrzymywali elfią łuczniczkę, Seltianę. Wyzwolona, postanowiła sprzymierzyć się z herosami. Wspinając się po schodach prowadzących na sam szczyt najwyższej wieży zamku, walcząc po drodze z wartownikami, bohaterowie natknęli się w końcu na samego pana zamczyska, czarnoksiężnika Kierana. Ten wbrew głoszonym plotkom nie był żadnym nekromantą, co nie znaczy, że nie potrafił rzucać plugawych zaklęć. Oprócz zwykłych rozbójników, w walce wspomagały go przyzwane szczury, które obłaziły walczących bohaterów, wykorzystując każdą chwilę ich nieuwagi, by przeszkadzać i ranić. Po zaciętej walce, Kieran legł martwy, zaś jego poddany nie widząc sensu w dalszym stawianiu oporu, złożyli broń. W głównej mierze okazali się być pozbawionym domów włóczęgami, ściągniętymi z gościńców przez oferującego im dach nad głową czarownika. Na ich korzyść przemówiło również to, iż okazali litość Seltianie, którą wbrew woli Kierana (chciał ją bowiem zgładzić), zamknęli w lochu. W ramach zadośćuczynienia za popełnione zbrodnie, Raghnald, nakazał im przez dwa lata pracować na rzecz Eastbrock.

Rozwiązawszy kwestię bandytów, herosi postanowili już dokładnie i w spokoju przebadać lochy. W pewnym momencie znaleźli się w przejściu chronionym glifem strażniczym. Liadon odczytał jego znaczenie, otwierając tym samym przejście przez strzeżone magią wrota. W pomieszczeniu za wierzejami znaleźli grób poprzedniego władcy zamku. Sarkofag znajdował się w otoczeniu posągów przedstawiających bóstwa wyznawane na Wyspach, zaś jeden z posągów - Chauntea, trzymała w wyciągniętych dłoniach zaklęty miecz. Ostatnim życzeniem władcy było, aby jego mieczem władał kolejny, prawowity władca Eastbrock. Raghnald za namową drużyny z pokorą przyjął broń oferowaną mu przez los.

Opanowanie zamku nie rozwiązało wszystkich problemów trapiących okolicznych mieszkańców, do uszu herosów dotarły wieści o bandach goblinów niepokojących okolicę. Ostatnio rozzuchwaleni swoją bezkarnością, napadli na sąsiednie miasteczko Westbrock. Jego mieszkańcy stawili jednak opór, bohatersko odpierając niespodziewany atak. Zbadawszy sprawę, okazało się, że dominium goblinów chronione jest mocą okolicznego lasu, który każdemu, poza zielonoskórymi, przegradza drogę ścianą drzew.

Drużyna skierowała swe kroki do okolicznego kręgu druidów. Niziołek pełniący w okolicy funkcję arcydruida przyjął ciepło bohaterów, trochę ponarzekał nad prośbą drużyny w sprawie wycinki drzew celem restauracji warowni… W końcu jednak udobruchany obietnicą Liadona, obiecującego zasadzenia dwóch drzew na miejsce każdego ściętego, wyraził zgodę. W sprawie blokującego drogi przez las zaklęcia nabrał wody w usta. Stwierdził, że sam nie może pokonać tej ścieżki, drzewa w końcu i jemu przegradzają drogę. Skierował herosów do swojej uczennicy, kapłanki Bogini Matki, Deidre.

Czcigodna wyraziła obawę, że zaklęcie roztoczył władający tym lasem pradawny Fey. Więcej rzec im miała Wiedźma Mabd, paskudne i złe stworzenie żyjące na pobliskich bagnach zwanych Podtopionym Lasem. Deidre ostrzegła rozmówców, aby nie lekceważyli Mabd: „Czarownica jest bardzo kapryśna, może was przyjąć, odprawić lub, jeślii humor nie będzie jej dopisywał, nawet zabić”. Droga do wiedźmiej siedziby wiodła przez wrzosowiska, odludzie nie było jednak zupełnie opuszczone. Uważne oko mogło dostrzec błędne ogniki czy też skrzaty kryjące się wśród okolicznej roślinności. Jeden z nich chciał nawet spłatać Brenanowi psikusa, topiąc go w okolicznym bagnie. Ogłupiony urokiem wąsaty topornik niechybnie poszedłby na dno, gdyby nie pomoc towarzyszy. Przepędzony strzałami Seltiany i magią Liadona, wykrzykując przekleństwa i przyrzekając zemstę, chochlik dał za wygraną. Dzięki łasce Amaunatora już bez większych problemów drużyna stanęła przed opłotkami wiedźmiej chaty.

Mabd wezwała Raghnalda, prawego kawalerzystę, walczącego ze złem w imię swego boga, rozganiającego wszelką ciemność, Amaunatora, by stawił się przed jej obliczem. Rzec można, iż czerpała iście perwersyjną satysfakcje z pokus, jakimi za jej sprawą, stawić czoła musiał biedny paladyn. Przemilczę to jednak, albowiem o wiedźmim kurestwie nie godzi się pisać na tych łamach. Ostatecznie Raghnald odrzucił wszelkie niecne propozycje, nie chciał podarować potworowi w zamian za informacje serca Seltiany, dobił jednak targu, ale na własnych zasadach. Wiedźma łasa była jak sroka na kosztowności, obiecał jej tedy całe złoto jakie przy sobie miał, w zamian za informacje.

Kluczem do zdjęcia uroku przegradzającego drogę przez las miała być żona młynarza z Westbrock. Gdy już dowiedzą się wszystkiego o żonie młynarza mieli podejść na skraj nieprzejezdnego lasu i wezwać jego pana, który zwie się J'arat. W Westbrock bohaterowie dowiedzieli się, że wspomniany młynarz jaki i jego żona już od lat nie żyją. Biedny Raghnald poczuł się okpiony przez wiedźmę, zaś jego towarzysz Brennan, ze złośliwą satysfakcją wytykał mu każdą z 493 złotych monet jakie dał za tę informację. Na szczęście dla herosów, starszy wioski przypomniał sobie o kimś, kto może coś wiedzieć o całej sprawie. Odesłał ich tym samym do sędziwego Orana, który mógł znać młynarza z czasów swej młodości. Ten począł kręcić zasłaniając się niepamięcią, brakiem zainteresowania wobec spraw doczesnych – dopiero wino, sprezentowane przez Liadona rozsupłało język starca. Po kilku głębszych łykach, wybełkotał, że żona młynarza była dziwna. Taka jakby nieobecna, nocą tańczyła wśród drzew… Ogólnie, dziwy jakieś wyprawiała, co nie w smak było prawym mieszkańcom Westbrock. Postanowili wiec przegnać ją wraz z małżonkiem tam, gdzie ten miał ją spotkać. Innymi słowy: chcieli ich wywalić z sioła do lasu. Niestety, dojść przy tym miało do wypadku, komuś puściły nerwy i dziewczyna wraz z młynarzem zginęła. Pogrzebano ich za miastem i z obecnych mieszkańców Westbrock, tylko Oran pamiętał to miejsce.

Grób bohaterowie odnaleźli w miejscu wskazanym przez starca, prowadziła do niego ścieżka wśród dziwnych, tajemniczym sposobem odmienionych drzew, przypominających kształtem kobiety zastygłe w tanecznej pozie. Jedno z drzew promieniowało ulotną magią i bohaterowie postanowili sprawdzić co się kryje w nim i jego korzeniach. Po rozkopaniu korzeni odkryli tam kokon ze świeżych jesiennych liści, w którym spoczywały kości mężczyzny i wiele żołędzi. To właśnie owe żołędzie były źródłem magii i Seltiana skrzętnie je pozbierała. Dziewczyna, wedle jej dedukcji miała być driadą, magiczną istotą, która zakochała się w śmiertelniku. Żołędzie bohaterowie postanowili oddać władcy lasu. Wezwany trzykrotnie po imieniu, otworzył przed nimi ścieżkę. Posłaniec leśnego króla przywiódł strwożonych herosów przed oblicze władcy. J'arat okazał się elfem o przerażającym wyglądzie, nieumarłym, którego Seltiana rozpoznała jako istotę z elfich opowieści - Baelorna, elfiego licza. Jak się okazało J'arat pałał nienawiścią do mieszkańców Westbrock za to, że przed 60 laty zabili jego ukochaną córkę, jak określił driadę. Z dobrego serca oddał driadę jej ukochanemu śmiertelnikowi, ale głupi ludzie nie byli w stanie znieść jej odmienności, nawet gdy ta żyła z mężem na uboczu. Gdy drzewo driady uschło zwrócił się do mieszkańców by wydali mu choćby żołędzie by mógł je zasadzić i zwrócić jej życie, ci wyśmiali go i odesłali z kwitkiem. Nie był na tyle zły by ich zniszczyć, ale zamknął swoją domenę dla nich i postanowił, że zrobi wszystko by cierpieli jak on. Pozwolił więc maszerować goblinom przez swoje ziemie i napadać na okoliczne ludzkie wsie, mieli jednak surowo zakazane by niepokoić jakiekolwiek elfy żyjące w lesie. Raghnald powołał się na przyjaźń jaka niegdyś łączyła leśnego króla z lordem Eastbrock. J'arat przyjął dar i choć widać było, że długie nieżycie nadwyrężyło jego umysł to ukoiło to jego gniew. Obiecał bohaterom, że będą mogli podróżować przez las jeśli pójdą tropić gobliny. Ścieżka prowadząca do siedziby goblinów stanęła tym samym otworem przed poszukiwaczami przygód.

CDN

poniedziałek, 4 listopada 2013

Karnawał Blogowy #49 - Polska widziana przez okulary Krzemienia

Poniższy wpis ukazuje się z okazji 49 edycji Karnawału Blogowego prowadzonego w tym miesiącu przez Ava. Ostrzegam, że czytanie może wywołać miejscowy ból dupy i nie odpowiadam na gorzkie żale czytających mimo ostrzeżenia. 

Sytuację RPG w Polsce mógłbym podsumować poniższym gifem i jego przesłaniem, wymaga ona jednak pewnych wyjaśnień. 
Myśląc o RPG w Polsce, zadałem sobie pytanie w co się u nas gra, a w zasadzie w co grają ludzie, których znam. Otóż grają w Dragon Age RPG, Pathindera, D&D, Iron Kingdoms RPG i gry z uniwersum Warhammera 40000. Czasami trafi się pasjonat Sevedży lub jakiegoś Wolsunga. Mógłbym teraz zacząć hejcić, że ludziska nie grają w polskie gry bo polskie gry są słabe, ale tak nie zrobię, bo polskie gry nie są słabe(przewrotne nie?). Polskie gry nie trafiają po prostu w gusta polskich graczy. Oczywiście trochę generalizuję, ale nie da się ukryć, że gros ludzi woli co tydzień trzepać w DeDeki niż wziąć się za niesłusznie zapomnianą Arkonę, która podobno ma koszmarną mechanikę. Patrząc jednak na wzięcie Neuroshimy jestem skłonny stwierdzić, że koszmarne mechaniki są u nas w cenie. Dla mnie nieważne jest w co ludzie grają, tylko czy w ogóle grają. A takich grających na serio powiedzmy te 2 sesje w miesiącu jest u nas jak na lekarstwo. Olbrzymia większość RPGowców w Polsce to teoretycy, którzy ostatnio grali w liceum(5 lat temu) lub na konwencie(rok temu). Powiecie, że kłamię, ale siedzę na facebookowych grupach poświęconych RPG i czytam posty. Każdy by chętnie zagrał, ale jak przychodzi co do czego to okazuje się, że pies zdechł, dziecko chore, leci ulubiony serial czy dziewczyna każe iść do teatru. Ci co grają, a grają z reguły w systemy wymienione powyżej, mają ciężkie życie. Napisze się, że się gra w DeDeki albo Iron Kingdoms to lecą odpowiedzi: „łeeee chujowe gry, planszówki, 4e to zło, IK to bitewniak, zagraj w OD&D/WFRP jak ja z kuzynem raz na 4 lata, to zobaczysz co to RPG”. Do niedawna miałem ochotę pisać wszystkim teoretykom by zwyczajnie spierdalali, ale obecnie gram na tyle często, że nie mam na to czasu(oh ironio…).

W normalnym kraju scenę RPGową tworzą gracze, którzy jeżdżą na konwenty by zagrać i poznać innych graczy. U nas, jak to w nienormalnym kraju, scenę RPGową tworzą jednostki graczopodobne jeżdżące na konwenty by posłuchać jak kolega mówi uczenie o technice walki ze smokami długim mieczem. Tak, wiem, ponownie generalizuję i przepraszam osoby dotknięte powyższym wywodem, wszak nie wszyscy tak robią. Ale jednak mam silne wrażenie, że tak właśnie jest. Być może moje zgorzknienie bierze się stąd, że graczy mniej widać w sieci bo są zajęci sesjami i nie mają czasu na najlepszą polską grę zwącą się Flejm&Fejm. Trudno powiedzieć, czy tak właśnie jest bo jak wiadomo chuja się znam i badań nie przeprowadziłem(wiecie: sesje, sesje, brak czasu), ale gdy myślę o RPG w kontekście Polski to wolę wyobrażać sobie RPGowców jako skromne 4-5 osobowe grupki pykające co weekend w mainstrimowe gry niż jako grupę, która głośno krzyczy w necie, że są RPGowcami, spędzając przy tym każdą wolną chwilę.

Rzekłem.