Jade Elenne wyszła z propozycją nowej inicjatywy blogowej, która na chwilę obecną nie posiada chyba jeszcze sprecyzowanej nazwy. Temat wydał się fajny bo taki sentymentalno – wspominkowy, jako prawie emeryt poczułem się zobowiązany napisać coś tym razem.
Moje wizyty na konwentach można policzyć na palcach obu rąk, zazwyczaj moja obecność była związana z pokazem gier bitewnych(jako uczestnik lub organizator) i nic poza nimi mnie nie interesowało. Jeden raz w życiu, na samym początku mojej kariery RPGowej wziąłem udział w pełnoprawnym konwencie i uczestniczyłem w atrakcjach innych niż okołofigurkowe. Tym konwentem był Krakon 2000. W roku 2000 miałem równo 15 lat, dla młodego człowieka w tym wieku przejechanie z Łodzi do Krakowa pociągiem i znalezienie konkretnego miejsca w nowym mieście nie było łatwe. Na kilka dni przed wyłudziłem stosowne oświadczenie od rodziców mówiące, że mogę poruszać się bez opieki po Polsce i co najważniejsze – wziąć udział w konwencie. Szczerze mówiąc nie pamiętam czy było faktycznie potrzebne, organizatorzy chyba wymagali od nieletnich ale gdy przyszło co do czego nikt się nie zainteresował czy takie coś mam – chyba po prostu wyglądałem już wtedy na 18 lat. Miejsce konwentu znalazłem szybko, chyba zadziałało wrodzone szczęście. Udało mi się wejść do szkoły szybko i zacząłem szwendać się w poszukiwaniu atrakcji.
Na konwent zabrałem ze sobą podstawki do gier, w które wtedy grałem, w sumie 4 podręczniki: Rolemanster, Śródziemie, Podręcznik Gracza i Przewodnik Mistrza Podziemi do AD&D(dwa ostatnie kserowane), do tego dwa zestawy kości. Na początku wbiłem się w jakąś grupkę RPGowców rozmawiających o RPG(a jakże) i po szybkim zapoznaniu się dalej zwiedzałem konwent już w grupie. W czasie tych kilku dni konwentu(dokładnie chyba trzech) zwiedziłem kilka prelekcji, posłuchałem o Tolkienie i rozegrałem kilka sesji. To ostatnie było swego rodzaju cudem, gdyż przywiezione przeze mnie RPGi nie należały do szczególnie lubianych. Po latach nie pamiętam już o czym konkretnie były prelekcje ani jak wyglądała kwestia zakwaterowia, pamiętam jedynie, że te kilka godzin snu jakie udało mi się złapać było na karimacie rozłożonej na kilku złączonych ławkach. To co zapamiętałem bardzo dobrze to rozmowy z innymi graczami na temat „teorii RPG”. Były to czasy gdy w Polsce szalała jesienna gawęda i moje objawienie z trzema grami, w których się turla, zdobywa poziomy i szlachtuje smoki było czymś niemal egzotycznym. Poprowadziłem wtedy sesję AD&D grupie zatwardziałych warhammerowców i o dziwo spodobało się. Z inną grupą udało się nawet stworzyć postacie do Rolemastera(a to nie jest proste i szybkie) ale chyba nie byli na serio zainteresowani bo na moment umówiony na sesję zniknęli gdzieś w gąszczu prelekcji.
Kilka dni po konwencie mogłem z dumą oświadczyć znanym mi graczom „widziałem redakcję MiMa i tyyyylu znanych ludzi”, do tego miałem jeszcze ból w karku od snu na twardej powierzchni. Tamten konwent był moim pierwszym i ostatnim takim, gdzie brałem udział we wszystkich konwentowych aktywnościach. Kilka razy zbierałem się potem na kolejne ale jakoś zawsze coś mi wypadało lub było nie po drodze. Do wizytowania konwentów, ale też tylko tych w Łodzi i jej okolicach wróciłem całe lata później ale nie odzyskałem nigdy tego pierwszego wrażenia bycia uczestnikiem czegoś podniosłego, jak to miało miejsce za pierwszym razem.
czwartek, 3 maja 2012
KBK #1 Mój pierwszy konwent
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz