sobota, 3 września 2011

Raport z Zapomnianych Krain 3.0 #1

Biorę udział w sesjach D&D 3.0, tym razem nietypowo jako gracz a nie MP. Mój kolega Marcin podjął się trudu poprowadzenia kilku sesji by odciążyć mnie od konieczności wymyślania ciągle nowych przygód. Postanowiłem spisywać raporty z owych sesji tak samo jak robię ze swoimi. Pisać będę je z perspektywy mojej postaci, jestem wszak bardem i pozwoli to nieźle oddać klimat oraz smaczki wychodzące podczas gry.

Nasza drużyna:
Kerwyn: człowiek łotrzyk 1, neutralny
Ardis: człowiek bard 1, neutralny dobry
Colin: dziki elf tropiciel 1, chaotyczny neutralny
Skolar: człowiek wojownik 1, chaotyczny neutralny

Znaliśmy się od początku choć nie podróżowaliśmy razem. Wszystkich nas łączył fakt, że w przeszłości zostaliśmy uratowani przed śmiercią przez czarodzieja zwącego się Aldarin. Wszyscy otrzymaliśmy pewnego dnia wiadomości od Aldarina, który prosił o przybycie do miasteczka Brandor leżącego gdzieś na Wybrzeżu Morza Mieczy. Dotarliśmy do miasteczka mniej więcej w tym samym czasie więc mieliśmy okazję pogadać o tym co się działo od momentu spotkania z Aldarinem oraz zastanowić się do czego czarodziej potrzebuje czterech niedoświadczonych poszukiwaczy przygód.

Przy wejściu do Brandor pogadaliśmy chwilę ze strażnikami pilnującymi palisady i okazało się, że miasto i straż nie może poradzić sobie z bezczelnymi bandytami, którzy włamują się do miasta średnio co dekadzień. Zaiste straszni to muszą być bandyci skoro od lat bawią się w kotka i myszkę z tak bystrymi strażnikami. Postanowiliśmy, że pomożemy Brandor pozbyć się tego problemu w przyszłości.

Po drodze do domu Aldarina szukaliśmy okazji by się wzbogacić gdyż trzeba przyznać iż nasze sakiewki hołdowały cnocie skromności. Niestety nawet moja muzyka, którą oczarowałem sprzedawcę ryb nie pomogła Kerwynowi pożyczyć jego sakiewki. Na pocieszenie została nam ryba podarowana przez kupca ale jako, że najbliższa kałuża skąd mogła pochodzić znajduje się kilka dni drogi stąd to ochoczo przekazałem ją pierwszej napotkanej na drodze wieśniaczce.

Gdy już stanęliśmy pod drzwiami rezydencji Aldarina i zapukaliśmy do drzwi otworzył nam uzbrojony mięśniak. Gdy tylko zobaczyliśmy jego nieskażoną myśleniem gębę od razu wraz z Kerwynem postanowiliśmy z niego trochę zadrwić. Na grzeczne pytanie „Czego chcecie?” odpowiedziałem natychmiast, że jesteśmy wędrownymi grajkami i zacząłem grać na lutni. Kerwyn podchwytując dowcip zerwał czapkę i zaczął nią podrzucać w powietrze. Reszta kompanii nie wykazała się tak wyśmienitym poczuciem humoru i po prostu obserwowała nasze wygłupy. Nie trudno się domyślić, że tępak zatrzasnął nam drzwi przed nosem i musieliśmy pukać ponownie, tym razem okazując mu list od Aldarina by raczył nas wpuścić.

Strażnik zaprowadził nas do Aldarina, który przywitał nas niezwykle wylewnie co wzbudziło w nas spore podejrzenia bo raczej nie jesteśmy witani w ten sposób. Szybko okazało się, że mieliśmy rację i Aldarin nie wezwał nas pogadankę przy herbacie i ciastkach a chciał wykorzystać fakt, iż byliśmy mu winni przysługę. Okazało się, że jego brat czarodziej o imieniu Bjorn zaginął i Aldarin nie ma pojęcia co się z nim stało. Zapewne mógłby sam przeprowadzić śledztwo ale nie jest wraz z bratem w Brandor zbyt lubiany i wolał abyśmy my zbadali sprawę zaginięcia. Gdyby sam węszył albo napotkałby się z niechęcią albo z falą podejrzeń w stosunku do swojej osoby.

Aldarin przekazał nam zapasowe klucze do domku Bjorna i pozwolił go obrabować… znaczy się przeprowadzić śledztwo. Dostaliśmy także zaliczkę na poczet wydatków w wysokości 50 sztuk złota na głowę, dobre i tyle gdy jest się spłukanym. Jako, że dzień był jeszcze młody ruszyliśmy do domu Bjorna.

Bjorn nie był chyba tak przewrażliwiony na punkcie swojego bezpieczeństwa jak większość magów więc nie napotkaliśmy przy wejściu żadnych pułapek. Oględziny domu wykazały, że poza oczywistym brakiem właściciela w środku nie było także kilku przedmiotów codziennego użytku. Znaleźliśmy za to kilka pomniejszych eliksirów oraz księgę zaklęć, którą w obawie przez złodziejami zabraliśmy ze sobą na wypadek gdybyśmy odnaleźli Bjorna, albo i nie.

Będąc w kropce i mając gardła wyschnięte od pyłu przebytej do miasta drogi postanowiliśmy zajrzeć do karczmy by sprawdzić czy nie ma tam jakiejś poszlaki. Jedyna karczma w tym mieście nie należała do przyjemnych ale Tymora najwyraźniej nam sprzyjała gdyż przy jednym ze stolików siedziało dwóch jegomości o wyglądzie czarodziejów, którzy rozmawiali ze sobą. Czujne elfie uszy Colina wychwyciły imię Bjorna w rozmowie co skłoniło nas do podsłuchiwania tej pary. Korwyn w międzyczasie ogrywał lokalnych pijaczków w karty co przysłużyło się do podreperowania naszego budżetu. Dwaj tajemniczy jegomoście, w których rozmowie pojawiło się imię Bjorn gadali coś o jakimś pustelniku żyjącym za miastem.

W tym miejscu muszę nadmienić, że w karczmach budzi się w nas żyłka prawdziwych poszukiwaczy przygód gdyż wiemy jak wiele ciekawych informacji przewija się przez te przybytki. Gdy już dwaj panowie opróżnili swoje kufle i wyszli zaczęliśmy się jednoczyć z miejscowym elementem i zyskaliśmy wspaniałą możliwość wykazania się w fachu poszukiwaczy przygód. Jeden z pijących w karczmie zwierzył nam się, że jego kilkuletni syn zaginął podczas zabawy w labiryncie żywopłotów znajdującym się poza miastem. Ponoć w labiryncie owym straszy i zdarzają się tam dziwne rzeczy. Gdy wypytywałem karczmarza co wie o pustelniku ten najpierw ostrzegł nas przed nachodzeniem go a potem zaczął się żalić, że zwiedzając ogrody żywopłotów za miastem zgubił w nich swój cenny ze względów sentymentalnych sygnet. Swoją drogą musiałem mu nałgać, iż zaraziłem się pewną nieprzyjemną chorobą i liczę na pomoc pustelnika by wreszcie wskazał nam gdzie ten mieszka. Oprócz chwili nerwów informacja kosztowała nas, a w zasadzie mnie 2 sztuki złota. Zdzierstwo powiadam wam, zdzierstwo, którego Waukeen by się nie powstydziła. Mając dwie możliwości – iść szukać pustelnika albo iść szukać dziecka i sygnetu wybraliśmy oczywiście tę drugą. Skoro to pustelnik to pewnie jest przyzwyczajony do samotności.

Ogrody okazały się wielkim labiryntem z żywopłotów wyższych od człowieka pokrywającym znaczną powierzchnię. Okazało się, że i to miejsce jest pilnowane przez strażników, którzy poinstruowali nas, że ogrody są bardzo stare i popularne choć mało kto zapuszcza się dalej niż kilkadziesiąt metrów w głąb w obawie przed nieznanymi niebezpieczeństwami. Gdyby to ode mnie zależało to kazałbym ten obszar wykarczować a niebezpieczeństwa wytępić ogniem i stalą ale najwyraźniej mieszkańcy Brandor uznają to miejsce za atrakcję turystyczną i nie pozwalają go tykać. Mięczaki.

Zaczęliśmy zwiedzać ogrody i iść dokładnie tam gdzie czai się niebezpieczeństwo, taka dola poszukiwaczy przygód. Nie trzeba było czekać aż Kerwyn niemal wpadł w pułapkę w jednej alejek co sprawiło, że dalej poruszaliśmy się krokiem jednostajnie przeszukującym z Kerwynem i Colinem na przodzie, Skolarem w środku i ze mną bohatersko zamykającym pochód. Dotarliśmy do sporej „komnaty” wewnątrz labiryntu gdzie napotkaliśmy ducha małego chłopca. Na początku myśleliśmy, że ten, którego szukamy ale uprzejmie wyjaśnił nam, że nim nie jest. Był za to synem projektanta owego labiryntu i zdarzyło mu się umrzeć. Poinstruował nas gdzie znajdziemy chłopca, którego szukamy oraz ostrzegł abyśmy nie szwendali się po labiryncie i nie próbowali znaleźć skarbu swojego ojca. Doprawdy głupie te dzieci, gdyby nie wspomniał o skarbie to byśmy tu nawet nie wrócili a tak narobił nam smaka. Zapominając zupełnie o ratowaniu dziecka zaczęliśmy węszyć za skarbem, znaleźliśmy trochę złota ukrytego w skrzynce w krzakach ale to nie było to. Przeszukanie polanki gdzie spotkaliśmy ducha cal po calu wykazało, że jest tam ukryte wejście pod ziemię, w które oczywiście weszliśmy. W podziemnej krypcie natknęliśmy się bandę goblinów, która pilnowała tajemniczego ołtarza. Gobliny zraniły co prawda Kerwyna ale obecność tropiciela i wojownika oraz moja muzyka pozwoliły nam rozgromić te małe, głupie stworzenia. W nadziei na znalezienie czegoś cennego przeszukaliśmy świątynię i dzięki jednemu z moich zaklęć odkryliśmy, że ołtarz ma magiczną skrytkę otwieraną przy pomocy jakiegoś klucza. Owego klucza nigdzie nie było więc musieliśmy chwilo obejść się smakiem.

Znaleźliśmy wreszcie nieprzytomnego chłopca i postanowiliśmy odprowadzić go do domu. W drodze powrotnej na naszej ścieżce stanęło dwóch uzbrojonych bandytów i zażądało od nas byśmy nie grzebali w nie swoich sprawach. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak takie teksty działają na poszukiwaczy przygód więc jakieś pół minuty później ich trupy zaległy w alejce a my wzbogaciliśmy się o dwie dobre zbroje kolcze i łuki. Gdy właśnie sprawdzaliśmy czy nie mają jeszcze czegoś cennego jak spod ziemi wyrosło dwóch strażników i zażądali wyjaśnień. Bystrością dorównywali tym przy bramie więc bez problemu przekonałem ich, że pomogliśmy im za darmo pozbyć się bandziorów i puścili nas wolno. Szkoda, że nie pojawili się wcześniej ale to chyba cecha wspólna wszystkich organizacji porządkowych na świecie, że nie ma ich nigdy tam gdzie są potrzebni.

Odstawiliśmy dzieciaka do ojca, za co zostaliśmy nagrodzeni słowem „dziękuję” i tyle. Co prawda nie spodziewaliśmy się wiele więcej ale tak czy siak pozostawiło to uczucie niedosytu. Część z nas była ranna więc poszliśmy do karczmy, co prawda karczmarz narzekał, że nie mamy jego pierścienia ale uspokoiliśmy go, że szukamy. Powiedział, że sygnet pewnie wpadł mu do fontanny niedaleko wejścia do ogrodów, gdybyśmy wiedzieli to od początku to pewnie nie łazilibyśmy tam z nosami przy ziemi. Taki już los bohatera.

Na drugi dzień zrobiliśmy jeszcze szybki kurs po pierścień, który faktycznie leżał sobie spokojnie na dnie fontanny, dzięki wypełnieniu tego zdania zyskaliśmy możliwość przespania się za darmo.

Ruszyliśmy wreszcie do pustelnika. Pustelnik mieszkał w lesie w domku na drzewie. Domek to w zasadzie kiepskie słowo na określenie tego miejsca to była to bardzo przyjemna kwatera umieszona w konarach wielkiego drzewa. Już przez okno dostrzegliśmy, że na podłodze leżą zwłoki elfiego druida, czyli zapewne pustelnika którego szukaliśmy. Jako, że właściciel domu nie miał nic przeciwko zaczęliśmy go przeszukiwać. Znaleźliśmy jego dziennik z którego ktoś wyrwał kilka stron, z tego co ocalało wynikało, że pustelnik i Bjorn widywali się co jakiś czas na przyjacielskich pogawędkach. Moje zaklęcie po raz kolejny się przydało bo odkryliśmy magiczny pierścień schowany w biurku, przydatna rzecz a właściciel nie oponował gdy go braliśmy. Gdy już zbieraliśmy się do wyjścia dostrzegliśmy kilku orków zbliżających się do drzewa. Wykorzystując przewagę wysokości wystrzelaliśmy ich bohatersko z łuków. Troszeczkę ranni bo te psy nie umiały walczyć czysto i też mieli łuki zeszliśmy na dół i po przetrzaśnięciu ich zwłok pod katem złota znaleźliśmy przy nich dziwne symbole, których znaczenia nawet ja nie znałem.

Skierowaliśmy się wprost do Aldarina by u niego zasięgnąć języka. Co prawda ten tuman, jego strażnik nie chciał nas przyjąć bo było późno ale jakoś udało się go przegadać. Kolejne heroiczne wyzwanie za nami spotkaliśmy się wreszcie z czarodziejem a ten poinformował nas, że ów posiadany przez nas symbol to znak jakim identyfikują się lokalni bandyci, którzy tak zuchwale włamują się do miasta.

Nie pozostało nam nic innego jak ich odnaleźć i skopać zadki co też niezwłocznie zaczęliśmy realizować.

Na tym zakończyliśmy sesję, ciąg dalszy nastąpi.



4 komentarze:

  1. Wiele bym dał, by moje obecne sesje w D&D 3.0 były tak różnorodne w wydarzenia i ciekawe. ;)

    Albo po prostu masz dobrych graczy. Naprawdę dobrze grających.

    OdpowiedzUsuń
  2. Obawiam się, że raporcie wygląda to lepiej niż w rzeczywistości ale faktycznie nie było źle ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałbym, by sesje w których uczestniczę wychodziły na tyle nie-źle, by było z czego je kolorować w raporcie. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. W zasadzie fajnie się grało, choć wydaje mi się, że postacie walczące miały mniej okazji do wykazania się gdyż w większości sytuacji trzeba było użyć albo skilli albo zaklęć lub z kimś pogadać. Z drugiej strony w momentach walki moja rola ograniczała się do dawania +1 do ataku i obrażeń i udawaniu, że się strzela z kuszy.

    OdpowiedzUsuń