środa, 3 kwietnia 2013

Karnawał Blogowy #42 - wpis gościnny

Zgłosił się do mnie pewien gracz z prośbą o publikację jego wpisu na obecną edycję Karnawału Blogowego, co czynię z przyjemnością.

Moja traumatyczna sesja


Ta sesja to jeden z powodów dla których podchodzę z rezerwą do grania na konwentach. Z pewnych powodów, których nie chciałbym zdradzać, z tej sesji nie wypadało mi i nie chciałem dać nogi. Minęło od tej pory ładnych parę lat, dlatego wybaczcie, że pewne rzeczy już się zatarły, pozostały głównie blizny po co gorszych fragmentach.

Świat? Jaki świat?
Przygoda toczyła się w szkole z internatem. Graliśmy w indiasa o takim levelu abstrakcji, że nie było szans na wyciśnięcie od naszej MG praktycznie niczego o świecie czy czasach. Czwórka bohaterów była uczniami i mieliśmy współtworzyć świat „w locie”. Nie znaliśmy się, nie wiedzieliśmy ile swobody w tym tworzeniu nam przysługuje (jak się niebawem okaże, swoboda to ostatni przymiotnik, jaki mógłby pasować do tej sesji). W związku z tym „na czuja” się poruszaliśmy w warstwie opisu, wyszło z tego coś pomiędzy latami 20tymi a 60tymi, nikt nie miał zbytnio odwagi pytać czy są telefony, elektryczność itd. Sprawy nie ułatwiała totalnie losowo dobierana, kompletnie nieciekawa i nijak nie pasująca do żadnego klimatu muzyka.

Grajmy sobie parami
Wszystko rozpoczęło wezwanie na szkolny apel. Każde z nas jednakże w jakiś sposób zostało spowolnione, czy to przez nienaturalne ptaszysko wlatujące do pokoju, niby-demonicznego psa woźnego itd. Czytaj – cztery scenki, gdzie trójka graczy biernie przyglądała się jak jeden gracz i MG coś tam sobie grają. W końcu, spóźnieni docieramy na aulę, gdzie wszyscy zgromadzeni byli pokryci jakąś tajemniczą substancją, podobną do pajęczej sieci. Zero znaków życia, pfuj. Po pierwszym szoku zaczynamy eksplorację szkoły. Ah ważna sprawa - każdy z nas miał jakiś atrybut, który sprawiał, że ogólnie pozytywnej postaci wychodziły pewne złe cechy. Co najmniej w moim przypadku był to drogocenny przedmiot, nie pamiętam czy u innych nie było to coś bardziej metaforycznego. W każdym razie wymyślone z góry przez MG i bardzo nam drogie, kategorycznie nigdy się z nimi nie rozstawaliśmy.

Swobodna rozgrywka
No więc zaczynamy się bujać po szkole, biblioteka, ściany, wszystko oklejone tym gównem, bibliotekarka też, znikąd pomysłu co dalej. Po jakimś czasie MG stwierdza, że jedno z nas się potknęło i dotknęło ręką tego czegoś i poczuło jakby to pulsowało. Ale jak to pulsuje? No tak jakby szły takie impulsy w kierunku piwnic szkolnych. Cóż no, jako dobrzy gracze, uderzeni w twarz wielką czerwoną strzałką ruszamy w kierunku podziemi.

Cośmy narobili
Nie minęło czasu mało wiele, a w strasznych i całkiem oblepionych korytarzach odnaleźliśmy drogę do kotłowni, gdzie zasiadała zapomniana przez świat koleżanka z klasy. Dziewczątko kiedyś było ładne i lubiane, ale nasza czwórka była strasznymi palantami (i palantkami), dokuczaliśmy jej a nawet podpuściliśmy ją do wejścia do podziemi pod kotłownią, miejsca którego bały się wszystkie dzieci. Ona tam przepadła, każde z nas coś jej zabrało (pamiętacie – te narzucone przez MG atrybuty), a następnie zapomnieliśmy o niej my i cały świat.

Teraz demoniczna dziewczynka-pająk zniewoliła całą szkołę by dać nam nauczkę. Przepraszanie się na nic się nie zdało, złość też na nic. W bardzo aktorskiej scenie cisnąłem jej pod nogi moim atrybutem, krzyknąłem by zemściła się na nas a nie na całej szkole. Nic z tego. Nieugięty potwór zażądał byśmy sami zeszli przez straszliwą klapę w kotłowni do ciemności poniżej. Nic innego nie wchodziło w grę.

Cóżem ja narobił
No to schodzimy w ciemności, jakieś schody, jakieś pomieszczenia z karaluchami i inne pierdoły, ale wreszcie docieramy do obszaru kompletnej abstrakcji. schody spiralne prowadzące w dół po wewnętrznej stronie wielkiej cylindrycznej przestrzeni. Co jakiś czas obok pojawiają się drzwi do pojedynczego pomieszczenia. W pierwszym gracz 1 w bardzo artystycznej scenie z MG wyrzeka się swojego atrybutu. Reszta słucha z przejęciem. Ojej… Schodzimy dalej, drugie drzwi. Pokoik przygotowany pod graczkę 2. Odgrywają solówę, ona oddaje swój klamot, możemy iść dalej. No pięknie… Trzeci pokój, no i kurna pies woźnego, który mnie gonił, śpi a pod jego łapami jest taki jakby odlew mojego przedmiotu. Robię się blady, bo przecież kurna wyciskając resztki wczuwania się w tym sesyjnym potworku rzuciłem tym szajsem pod nogi pajęczycy. MG widzi moje zakłopotanie zbliżające się do paniki. „A bo ty… nie wiesz co… Ty tego nie rzuciłeś wtedy! To było dla ciebie zbyt drogie! Masz to”.

„OK. No to ja wkładam to delikatnie pod psią łapę.”
„Walcząc ze sobą, zaciskając zęby oddajesz swój skarb…”

Tu chyba na chwilę straciłem kontakt ze swoim fizycznym ciałem i niewiele do mnie docierało. Wiem, że chwilę później mogliśmy iść dalej. Był czwarty pokój, wiadomo co i jak. Zeszliśmy dalej w mroczne mroki ciemnej ciemności… WTEM. Wiosenny dzień. Szkoła w normie, bawimy się na podwórku, wszyscy zadowoleni, wszyscy uśmiechnięci. Nasza czwórka oraz nasza piąta przyjaciółka. Dziękuję wam za tą wspaniałą sesję.

Jeszcze jeden kopniak dla leżącego
Czułem się mentalnie zgwałcony przez tą sesję, ale kiedy padły podziękowania ze strony MG czekał mnie jeszcze ostatni wstrząs wtórny – erupcja entuzjazmu ze strony współgraczy, przekrzykujących się, że to było coś genialnego, sesja ich życia, i w ogóle life changer. Jako człowiek dość szczery, ale też uprzejmy pokiwałem głową zanim się ewakuowałem i poszedłem upić.


Vayde

8 komentarzy:

  1. Grać w indiasa, który być może został rozwalony przez prowadzącą grę i z niego wyszedł fanfikowy railroading oraz "głęboka sesja". C-C-COMBO BREAKER. :-D

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo pouczająca historia. Zwłaszcza te różnice w odbiorze. Cóż, w końcu sama historia nawet klimatyczna. A że po sznurku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odniosłem wrażenie, że przygoda była napisana bez jakiejkolwiek możliwości manewru dla graczy. Moment gdy okazało, że się jednak gracz ma przedmiot, który zostawił wyżej, mnie totalnie zniszczył :-D

      Usuń
  3. Arrrrr... To było straszne, naprawde!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakie pole manewru rpg to sztuka, a gracz ma się trzymać scenariusza żeby nie popsuć artystycznych zamysłów autora scenariusza. A jak zrobi coś nie tak, to zagra się jeszcze raz...

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawa historia. Tak to właśnie bywa na konwentach, raz dobrze, czasem gorzej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pięknie pokazuje wady tzw."przygody z głęboką fabułą". Ale jak widać są ludzie którym się to podoba.

    OdpowiedzUsuń