Zgłosił się do mnie pewien gracz z prośbą o publikację jego wpisu na obecną edycję Karnawału Blogowego, co czynię z przyjemnością.
Moja traumatyczna sesja
Ta sesja to jeden z powodów dla których podchodzę z
rezerwą do grania na konwentach. Z pewnych powodów, których nie chciałbym
zdradzać, z tej sesji nie wypadało mi i nie chciałem dać nogi. Minęło od tej
pory ładnych parę lat, dlatego wybaczcie, że pewne rzeczy już się zatarły,
pozostały głównie blizny po co gorszych fragmentach.
Świat? Jaki
świat?
Przygoda toczyła się w szkole z internatem.
Graliśmy w indiasa o takim levelu abstrakcji, że nie było szans na wyciśnięcie
od naszej MG praktycznie niczego o świecie czy czasach. Czwórka bohaterów była
uczniami i mieliśmy współtworzyć świat „w locie”. Nie znaliśmy się, nie
wiedzieliśmy ile swobody w tym tworzeniu nam przysługuje (jak się niebawem
okaże, swoboda to ostatni przymiotnik, jaki mógłby pasować do tej sesji). W
związku z tym „na czuja” się poruszaliśmy w warstwie opisu, wyszło z tego coś
pomiędzy latami 20tymi a 60tymi, nikt nie miał zbytnio odwagi pytać czy są
telefony, elektryczność itd. Sprawy nie ułatwiała totalnie losowo dobierana,
kompletnie nieciekawa i nijak nie pasująca do żadnego klimatu muzyka.
Grajmy sobie
parami
Wszystko rozpoczęło wezwanie na szkolny apel. Każde
z nas jednakże w jakiś sposób zostało spowolnione, czy to przez nienaturalne
ptaszysko wlatujące do pokoju, niby-demonicznego psa woźnego itd. Czytaj –
cztery scenki, gdzie trójka graczy biernie przyglądała się jak jeden gracz i MG
coś tam sobie grają. W końcu, spóźnieni docieramy na aulę, gdzie wszyscy
zgromadzeni byli pokryci jakąś tajemniczą substancją, podobną do pajęczej
sieci. Zero znaków życia, pfuj. Po pierwszym szoku zaczynamy eksplorację
szkoły. Ah ważna sprawa - każdy z nas miał jakiś atrybut, który sprawiał, że
ogólnie pozytywnej postaci wychodziły pewne złe cechy. Co najmniej w moim
przypadku był to drogocenny przedmiot, nie pamiętam czy u innych nie było to
coś bardziej metaforycznego. W każdym razie wymyślone z góry przez MG i bardzo
nam drogie, kategorycznie nigdy się z nimi nie rozstawaliśmy.
Swobodna
rozgrywka
No więc zaczynamy się bujać po szkole, biblioteka,
ściany, wszystko oklejone tym gównem, bibliotekarka też, znikąd pomysłu co
dalej. Po jakimś czasie MG stwierdza, że jedno z nas się potknęło i dotknęło
ręką tego czegoś i poczuło jakby to pulsowało. Ale jak to pulsuje? No tak jakby
szły takie impulsy w kierunku piwnic szkolnych. Cóż no, jako dobrzy gracze,
uderzeni w twarz wielką czerwoną strzałką ruszamy w kierunku podziemi.
Cośmy
narobili
Nie minęło czasu mało wiele, a w strasznych i
całkiem oblepionych korytarzach odnaleźliśmy drogę do kotłowni, gdzie zasiadała
zapomniana przez świat koleżanka z klasy. Dziewczątko kiedyś było ładne i
lubiane, ale nasza czwórka była strasznymi palantami (i palantkami),
dokuczaliśmy jej a nawet podpuściliśmy ją do wejścia do podziemi pod kotłownią,
miejsca którego bały się wszystkie dzieci. Ona tam przepadła, każde z nas coś
jej zabrało (pamiętacie – te narzucone przez MG atrybuty), a następnie
zapomnieliśmy o niej my i cały świat.
Teraz demoniczna dziewczynka-pająk zniewoliła całą
szkołę by dać nam nauczkę. Przepraszanie się na nic się nie zdało, złość też na
nic. W bardzo aktorskiej scenie cisnąłem jej pod nogi moim atrybutem,
krzyknąłem by zemściła się na nas a nie na całej szkole. Nic z tego. Nieugięty
potwór zażądał byśmy sami zeszli przez straszliwą klapę w kotłowni do ciemności
poniżej. Nic innego nie wchodziło w grę.
Cóżem ja narobił
No to schodzimy w ciemności, jakieś schody, jakieś
pomieszczenia z karaluchami i inne pierdoły, ale wreszcie docieramy do obszaru
kompletnej abstrakcji. schody spiralne prowadzące w dół po wewnętrznej stronie
wielkiej cylindrycznej przestrzeni. Co jakiś czas obok pojawiają się drzwi do
pojedynczego pomieszczenia. W pierwszym gracz 1 w bardzo artystycznej scenie z
MG wyrzeka się swojego atrybutu. Reszta słucha z przejęciem. Ojej… Schodzimy dalej,
drugie drzwi. Pokoik przygotowany pod graczkę 2. Odgrywają solówę, ona oddaje
swój klamot, możemy iść dalej. No pięknie… Trzeci pokój, no i kurna pies
woźnego, który mnie gonił, śpi a pod jego łapami jest taki jakby odlew mojego
przedmiotu. Robię się blady, bo przecież kurna wyciskając resztki wczuwania się
w tym sesyjnym potworku rzuciłem tym szajsem pod nogi pajęczycy. MG widzi moje
zakłopotanie zbliżające się do paniki. „A bo ty… nie wiesz co… Ty tego nie
rzuciłeś wtedy! To było dla ciebie zbyt drogie! Masz to”.
„OK. No to ja wkładam to delikatnie pod psią łapę.”
„Walcząc ze sobą, zaciskając zęby oddajesz swój
skarb…”
Tu chyba na chwilę straciłem kontakt ze swoim
fizycznym ciałem i niewiele do mnie docierało. Wiem, że chwilę później mogliśmy
iść dalej. Był czwarty pokój, wiadomo co i jak. Zeszliśmy dalej w mroczne mroki
ciemnej ciemności… WTEM. Wiosenny dzień. Szkoła w normie, bawimy się na
podwórku, wszyscy zadowoleni, wszyscy uśmiechnięci. Nasza czwórka oraz nasza
piąta przyjaciółka. Dziękuję wam za tą wspaniałą sesję.
Jeszcze
jeden kopniak dla leżącego
Czułem się mentalnie zgwałcony przez tą sesję, ale
kiedy padły podziękowania ze strony MG czekał mnie jeszcze ostatni wstrząs
wtórny – erupcja entuzjazmu ze strony współgraczy, przekrzykujących się, że to
było coś genialnego, sesja ich życia, i w ogóle life changer. Jako człowiek
dość szczery, ale też uprzejmy pokiwałem głową zanim się ewakuowałem i
poszedłem upić.
Vayde
Grać w indiasa, który być może został rozwalony przez prowadzącą grę i z niego wyszedł fanfikowy railroading oraz "głęboka sesja". C-C-COMBO BREAKER. :-D
OdpowiedzUsuńBardzo pouczająca historia. Zwłaszcza te różnice w odbiorze. Cóż, w końcu sama historia nawet klimatyczna. A że po sznurku...
OdpowiedzUsuńOdniosłem wrażenie, że przygoda była napisana bez jakiejkolwiek możliwości manewru dla graczy. Moment gdy okazało, że się jednak gracz ma przedmiot, który zostawił wyżej, mnie totalnie zniszczył :-D
UsuńArrrrr... To było straszne, naprawde!
OdpowiedzUsuńJakie pole manewru rpg to sztuka, a gracz ma się trzymać scenariusza żeby nie popsuć artystycznych zamysłów autora scenariusza. A jak zrobi coś nie tak, to zagra się jeszcze raz...
OdpowiedzUsuńAj waj!
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa historia. Tak to właśnie bywa na konwentach, raz dobrze, czasem gorzej.
OdpowiedzUsuńPięknie pokazuje wady tzw."przygody z głęboką fabułą". Ale jak widać są ludzie którym się to podoba.
OdpowiedzUsuń