czwartek, 4 kwietnia 2013

Karnawał Blogowy #42 - koszmar Krzemienia

Miałem w życiu okazję uczestniczyć w wielu sesjach, niektóre były rewelacyjne, inne słabe z różnych powodów. Nie dalej jak 3 lata temu miałem jednak okazję wziąć udział w sesji, którą do dzisiaj uważam za najgorszą w życiu. Często opowiadam o niej w formie anegdoty RPGowej przez co niektórzy mogli ją już słyszeć. Dla tych, którzy nie mieli okazji:

Przez forum polter.pl trafiłem na gościa, który miał poprowadzić „epicką” kampanię D&D – tak przynajmniej wynikało z ogłoszenia. Pamiętam, że była tam obietnica bogatej fabularnie kampanii rozłożonej na poziomy 1-20 i więcej. Napisałem do owego MG na GG by zobaczyć co to za kampania i czy są jeszcze wolne miejsca. Miejsca oczywiście były i to dużo, bo o dziwo, ogłoszenie nie cieszyło się zbyt wielką popularnością. Już podczas rozmowy na GG coś mi mówiło, że będzie zabawnie, bo MG stwierdził, że kampania będzie „niekanoniczna ze światem Forgotten Realms”, co było przez niego rozumiane tak, że nie będzie się pokrywała z fabułą Neverwinter Nights 1&2. Rozumiem, że niektórzy uznają wydarzenia z gier typu Baldur’s Gate za kanoniczne, ale ten MG najwyraźniej całą swoją wiedzę o D&D opierał na wspomnianych dwóch grach.

Zapytany o sposób ustalania wartości atrybutów MG powiedział, że reszta drużyny wchodzi mu na głowę o potężne postacie(na 1 poziomie) i żebym sobie wziął same 18 na atrybuty. W zasadzie dał mi wolną rękę w tworzeniu postaci pozwalając na absolutnie wszystko. Jako że miałem jeszcze nadzieje, że to żart zrobiłem sobie postać ludzkiego łotra rozdzielając 32 punkty(co wydawało mi się wysokim point buyem) i poszedłem na sesję. Wziąłem jeszcze figurkę dla mojej postaci bo MG uparł się, że jest konieczna.

Sesja miała się odbyć na patio jednej z łódzkich uczelni, miejsce dość przyjemne gdyż wyposażone w stoliki i trochę na uboczu. MG spotkałem przed wejściem i zaprowadził mnie na miejsce gdzie siedzieli już pozostali gracze. Resztę drużyny można by określić jednym słowem: „nerdy”. Nie jestem skory do śmiania się z czyjegoś wyglądu bo sam nie jestem Banderasem, ale ich ogólna aparycja była przytłaczająca. Wszyscy mieli około 21-23 lat. Cała grupa - 3 osoby zachowywała się jakby rodzice hodowali ich pod schodami w ciemnościach z pająkami. Przez chwilę miałem wrażenie, że są w jakiś sposób niepełnosprawni umysłowo, gdyż ich zachowanie było iście przerażające. Wszyscy trzej uznawali głośne smarkanie i szczerzenie się do przechodzących dziewczyn za doskonały podryw. Zanim ich spotkałem byłem pewien, że pojęcie „ślinić się czyjś widok” jest tylko artystyczną przenośnią. Niestety w ich przypadku było to idealne sformułowanie opisujące ich reakcje na widok przechodzących studentek, które szybko uciekały widząc nasz stolik. Mam wrażenie, że moi współgracze nie wychodzili zbyt często z domu, lub robili to tylko po zmroku. Najwidoczniej wszyscy się doskonale znali, gdyż nadawali na tych samych falach i rechotali głośno ze swoich żartów i prób podrywu. Mimo pierwszego wrażenia postanowiłem dać im szansę, wierząc, że pod tą skorupą prostactwa kryją się normalni ludzie. Niestety byłem w błędzie.

Na szczególną uwagę zasługują postacie mojej drużyny:
- Wampir zabójca wampirów – zrobiony ze złamaniem wszystkich możliwych zasad D&D. Pierwszo poziomowa postać mająca wszystkie cechy wampira z D&D łącznie z przechodzeniem przez ściany w formie mgły. Oczywiście nie miał normalnych wampirzych słabości bo MG uznał, że byłoby to nie fair. Nie wiem nawet czy robili tą postać patrząc na mechanikę czy tylko wpisali cyferki na kartę według własnego widzimisię.
- Krwawy Elf mag – tak, Krwawy Elf wyrwany z korzeniami z Azeroth i przeniesiony jakimś cudem do Faerunu. Podobnie jak wampir zrobiony był z totalnym olaniem zasad. Czarował, walczył, leczył i jakby tego było mało miał Chowańca. Nie zwykłego Chowańca jak czarodziej lecz feniksa. W tym miejscu muszę wyjaśnić, że feniks w D&D to stwór o skali wyzwania 24 posiadający atak zadający 40k6 obrażeń oraz 150 punktów życia.

Miała z nami grać jeszcze jedna dziewczyna, koleżanka MG, ale gdy zobaczyła jak to wygląda to poszła na zajęcia, z których zwiała by przyjść na sesję. Wcale, a wcale nie dziwie się, że wybrała zajęcia. Ja nie miałem tyle szczęścia by mieć gdzie uciec. Tak na marginesie dodam, że owa graczka miała grać wiedźminką...

Zaczęła się sesja. MG tonem będącym parodią strasznych narratorów z horrorów klasy B zaczął wygłaszać jakiś wstęp, przez który przewinęło się z 30 postaci i miejsc, o których nikt z nas nic nie wiedział. Domyślam się, że były to fakty znane fanatycznym graczom w NWN bo MG uznawał, że skoro znamy FR to musimy znać i to. Po 10 minutach nawijania przerwałem mu brutalnie i poprosiłem żeby przeszedł do rzeczy a resztę załapiemy później. Pozostali gracze ochoczo mi przytaknęli gdyż mimo nieukrywanej sympatii do MG, widać było, że też nie mają pojęcia o czym on mówi.

Sam scenariusz był chyba oparty na Trials of the Luremaster, dodatku do Icewind Dale. Zostaliśmy zwabieni do labiryntu i poddawani próbom przez tajemniczego oprawcę. Poruszaliśmy się po mapie układanej z dungeon tiles i penetrowaliśmy kolejne pomieszczenia. W każdej komnacie rzucaliśmy na Spostrzegawczość, nieudany test oznaczał, że np nie widzimy krzeseł, albo mebli które tam są, albo wielkiego potwora na środku danej komnaty. Na moje pytanie czy w komnatach jest ciemno, że musimy testować Spostrzegawczość, MG odparł, że nie, ale tak sobie napisał w przygodzie. W jednym miejscu splewiliśmy testy i przez to nie znaleźliśmy regału z bronią, w którą mieliśmy się uzbroić. Ten sam regał stał później w każdej komnacie przed nami i czekał aż go wypatrzymy. Trudno powiedzieć po co nam była ta broń gdyż nasz mag i jego feniks zabijali wszystko na naszej drodze. Łotrzyk, którym grałem próbował być czasami użyteczny, ale niestety nie mógł się równać z wampirem i najczęściej tylko robił sztuczny tłok na mapie. Przeszliśmy przez ten loch jak burza w akompaniamencie śliniących i śmiejących się jak debile graczy, którzy podczas gry zachowywali się jeszcze gorzej niż przed. Wokół naszego stolika zrobiło się pusto, a ja jedyne co mogłem robić to udawać, że jestem tam przypadkiem. Musiało to wyglądać z boku naprawdę tragicznie bo jacyś goście obok dyskutowali przez chwilę cicho o nas, ale dało się słyszeć, że mi współczuli. Na koniec przygody Wielki Zły, przed którym po przejściu lochu stanęliśmy, powiedział, że nas wypuści, ale musimy obiecać, że zabijemy dla niego Elminstera. Oczywiście był świadom, że jesteśmy jeszcze zbyt słabi gdyż przez ten loch, który skończyliśmy w 3 godziny, zdobyliśmy „tylko” 4 poziomy. Na szczęście powiedział nam gdzie mamy iść expić żeby móc wypełnić nasze zadanie. Szybko obiecałem co trzeba, reszta też i sesja się zakończyła. Po sesji szybko się ulotniłem. 


MG przez dobry tydzień usilnie zapraszał mnie na kolejną sesję i chciał koniecznie pożyczyć Księgę Plugawego Mroku by "podnieść swój warsztat”, jak to powiedział, ale napisałem mu, że powinien raczej wyjść do ludzi po czym zakończyłem znajomość. Od tej pory bardzo uważnie sprawdzam z kim przyjdzie mi grać...

10 komentarzy:

  1. Przyznaj, ze to fake to nie może być prawda :-D

    To jak fabuła serialu ze śmiechem z offu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety to najprawdziwsza prawda.

      Usuń
    2. Dlatego czasem spotykam się z dziwnymi spojrzeniami w klubie gdzie panuje zasada "nie ważne z kim, ważne, że sesja", gdy jasno uprzedzam, że to zawsze ja, i tylko ja, dobieram graczy na własne sesje.

      To na pewno było... ciekawe doświadczenie. Współczuję.

      Usuń
  2. Przyznaj, że masz żal, bo miałeś za słabą postać i po prostu wynudziłeś się przez 3 godziny tłuczenia lochów :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, mogłem jednak wziąć tego smoka pogromcę smoków ;-)

      Usuń
  3. Wyjdź do ludzi zamiast oglądać te głupie seriale. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Współczujka. Ten karnawał to chyba będzie niezła powód, żeby poświęcony był asertywności / sztuce wychodzenia z sesji. Jak widzę nie ja jeden mam głęboko zakorzenione, silne opory przed wyjściem z gównianej sesji, no bo jest tych X osób przy stole i głupio, żeby jedna wyjściem rozwaliła innym spotkanie, plus przecież wszystkim będzie przykro i kwas i w ogóle. I tak się męczymy.

    A tymczasem chyba nie wykluczone, że wielu ekipom by nie przeszkadzało jakby ktoś po prostu zniknął nagle.

    Że już nie wspomnę jakie rzeczy widywałem w eliminacjach PMMa. Na tym świecie są naprawdę ŹLI mistrzowie gry.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chyba jak większość czytających ten tekst z początku byłem pewien, że to fake.
    Jednak z wiekiem bardziej zaskakuje i szokuje mnie prawda niż wymysły, więc cóż... mogę tylko współczuć.

    @Craven: pytanie, bardziej bym zadał o kwestię, kiedy wyjść. Bo może warto było zwrócić uwagę już na początku - jak widziało się postacie. Może nie od razu wychodzić, ale powiedzieć "Stop! Zaraz, zaraz - coś tu jest nie tak"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety to prawda, w tekście pominąłem dane personalne naszego MG, ale Łodzianie wiedzą o kogo chodzi ;-)

      Usuń