Na pierwszy rzut poszła przygoda z AD&D skonwertowana na 4e. Zaczęliśmy tradycyjnie od
stworzenia postaci. Część z nas po prostu przeniosła postacie z sesji w NentirVale wprowadzając niewielkie zmiany. Mój artificer średnio pasował mi do
klimatu Ravenlofta więc zamieniłem go na prostego wojownika. Nasz ranger stał się
łotrzykiem i zmienił imię, tyle zmian mechanicznych. W kwestii tła
stwierdziliśmy, że trójka z nas – Tiberius, Dorian i Amra będą w Ravenlofcie
przybyszami z domyślnego settingu 4e, zaś Natalya dołączy do nas na miejscu i
będzie należała do ludu Vistani. Nie wdawaliśmy się w dyskusje czym jest, a
czym nie jest Ravenloft. Zdaje się, że nasz DM założył, że Krainy Mgieł to
miejsca gdzieś w Shadowfell. Nasze postacie mechanicznie prezentowały się następująco:
Amra Eveningfall: eladrin swordmage(assault swordmage), poziom 1
Aegis of Assault, Greenflame Blade, Sword Burst, Fey Step, Flame Cyclone, Burning Blade
Dorian: human rogue(trickster rogue), poziom 1
Sly Flourish, Acrobatic Strike, One-Two Punch, Heroic Effort, Trick Strike
Natalya Chernova: human Vistani wizard(control wizard), poziom 1
Ghost Sound, Mage Hand, Light, Prestidigitation, Magic Missile, Thunderwave, Staff of Defence, Heroic Effort, Burning Hands, Sleep, Grease
Tiberius: human fighter(great weapon fighter), poziom 1
Combat Challenge, Cleave, Threatening Rush, Takedown Attack, Heroic Effort, Comeback Strike
Trudno mi powiedzieć jak
wiele zmian w stosunku do oryginału wprowadził nasz DM do przygody, ale klimat
Ravenloftu został utrzymany. Na początku, gdy kaprys Mgieł zabrał nas z Nentir Vale, na
bagnach spotkaliśmy Natalyę, która dość zwięźle wytłumaczyła nam co się stało. Stoczyliśmy
tam dwie bardzo ciężkie walki z mieszkańcami tego świata, najpierw olbrzymim
krokodylem(którego rozpiskę udostępnioną przez MG wrzucam poniżej) a potem z
pięcioma Żądłowcami(5x Stirge z MM, w scenariuszu były tam podobno wielkie żaby).
Natalya zaprowadziła nas do obozowiska Vistanich gdzie spędziliśmy noc i gdzie
mieliśmy okazję poznać lepiej otoczenie oraz cel naszej wędrówki – wioskę Marais
d’Tarascon.
Po opuszczeniu obozu Vistanich
kierowaliśmy się w stronę wioski gdy natrafiliśmy na dziwaczny dom z jednym
mieszkańcem – totalnie szalonym chłopakiem, z którym nie można było się
porozumieć. Dzięki wpisowi do książki, którą posiadał dowiedzieliśmy się, że
nazywał się Luc a dostał ją od brata Marcela. Chłopak podążył za nami gdy opuszczaliśmy
dom. Próby powstrzymania go spełzły na niczym więc machnęliśmy na to ręką.
Sesja była krótka bo
ledwo 3 godzinna więc nie udało nam się zrobić na niej nic więcej. Graliśmy w poniedziałkowe popołudnie i musieliśmy się spieszyć by nie zmarnować sesji. Sporo czasu upłynęło nam na rozmowach z NPC i przeszukiwaniu nowych terenów. Także brak kogokolwiek zdolnego do leczenia drużyny sprawił, że ostrożniej penetrowaliśmy otoczenie. Skończyliśmy
w momencie gdy zbliżyliśmy się do wioski
Marais
d’Tarascon.
Jedna z najlepszych przygód do Ravenlofta, jakie wydano. Niby prosta o niespokojnych zmarłych, a ilekroć ją prowadziłem, zawsze odsłaniała drugie dno lub rozgrywała się w inny sposób. Miała też urocze przezwisko, ale nie będę go zdradzał, póki nie skończycie.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekaw tego przezwiska, skończymy pewnie w piątek ;-)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, co będzie w dalszym ciągu gry - oby prędko :D
OdpowiedzUsuń