Druga(i ostatnia) część wpisu do 41 edycji Karnawału Blogowego. Tym razem
będą to moje rozmaite spostrzeżenia i uwagi na temat przygotowań do sesji od strony scenariusza.
Obrazki: Można powiedzieć, że nic mnie tak nie inspiruje do prowadzenia jak
oglądanie grafik fantasy. Potrafię spędzić kilka godzin na deviantarcie czy
innych stronach z galeriami, przeglądając obrazki. Często gdy jakaś ilustracja
mi się spodoba zapisuję ją na dysku i używam jako pomoc na sesji. Czasami
patrzę na jakąś grafikę i od razu mam pomysł na NPCa, wtedy od razu zmieniam
nazwę pliku na jego nowe imię i klasę lub rolę jaką będzie posiadał. W ten
sposób zrodziła się np. kapłanka Sehanine Moonbow o imieniu Ellisandra, którą
moja faeruńska drużyna spotkała podczas obozowania w pobliżu Wielkiego
Matecznika w Tethyrze. Podobizna właśnie tejże Ellisandry załączona jest po
lewej.
Gotowe przygody: Nie ukrywam, że gotowe przygody lubię bo oszczędzają mi sporo czasu na
przygotowaniach. Mam jednak naturę druciarza i podczas czytania przygody mam w
zwyczaju niemiłosiernie masakrować zawartość własnymi pomysłami. Najczęściej
moja ingerencja ogranicza się do dodania kilku NPC tu i tam, oraz kilku zdarzeń
losowych niepowiązanych z głównym wątkiem. Czasami jednak lubię zmienić trochę
zawartość mechaniczną gotowca by nadać mu trochę grywalności. Zmieniając
rozpiski wrogów trzymam się zawsze zamysłu autora, a same zmiany dotyczą
najczęściej posiadanego ekwipunku lub przygotowanych czarów. Ostatnio np.
prowadząc gotowca odkryłem, że większość wrogów uzbrojona jest w ciężkie zbroje
i posiada długie miecze oraz tarcze. Dla niskopoziomowej drużyny spotkanie z
czymś co trudno trafić i co bardzo boleśnie bije, zazwyczaj oznacza zejście
kilku postaci. Dlatego zbroje podmieniłem na kolczugi, darowałem sobie tarcze
zaś miecze magicznie się skróciły. Dzięki mojej ingerencji i opatrzności Tymory
nikt nie poległ na pierwszym poziomie.
Własne przygody: O tworzeniu mistrzowskich przygód już kiedyś pisałem, niestety sam rzadko z
tej metody korzystam. Pisanie przygody zaczynam od wymyślenia głównego wątku
fabularnego. Wystarczy jedno zdanie typu „koboldy w okolicach miasteczka
Powsinowo są bardziej agresywne niż zawsze”, wokół którego buduję scenariusz.
Wymyślam sobie powód, dla którego te koboldy nagle zaczęły atakować wszystko
wokół, dodaję wskazówki, spotkania bojowe, NPCów, skarby itd. Oczywiście
najlepsza przygoda to taka, która ma zaskakujące zakończenie. W przykładzie z
koboldami, gracze mogą wierzyć przez jakiś czas, że koboldy chcą udobruchać
przebudzonego smoka i w tym celu znoszą mu pożywienie i skarby. Szokiem dla
drużyny może być np. zakończenie, w którym okaże się, że to miejscowy
czarodziej(któremu bohaterowie ufali) stworzył iluzję smoka i przy jej pomocy
napędzał bojaźliwe koboldy do napadów na okoliczne ziemie, bogacąc się na
zdobytych przez nie skarbach.
Tuż przed sesją.: Gdy mam prowadzić staram się znaleźć godzinkę czasu przed sesją by
przeczytać sobie notatki i zajrzeć do przygody. Sam nie wiem czemu czasami
właśnie w tej chwili wpadam na najlepsze pomysły, które dodaję na szybko do
scenariusza. Czasami owe pomysły wywracają koncepcję przygody do góry nogami i
skłaniają mnie do łatania na bieżąco. Jestem jednak przyzwyczajony do
improwizacji i nie narzekam na takie zmiany. W tym czasie przed sesją krzątam
się także sporo po domu szykując szklanki na napoje, miski na chipsy, odkurzam
i ścieram kurze. To krzątanie się bardzo wycisza emocje i myśli dzięki czemu
mogę na chwilę odlecieć w kierunku sesji, która będzie miała miejsce za
godzinę. Gdy przychodzą gracze scenariusz mam już zazwyczaj wymuskany, miejsce
i narzędzia do gry w gotowości i po zwyczajowej wymianie chamskich oraz
prostackich dowcipów z resztą graczy, mogę wreszcie zacząć prowadzić.
Kapłanka nie ma cycków na wierzchu. To nie jest Krzemień którego znałem...
OdpowiedzUsuń